Paweł Żmudka

Z WikiPasy.pl - Encyklopedia KS Cracovia
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
Paweł Żmudka

Prześlij zdjęcie

Informacje ogólne
Imię i nazwisko Paweł Żmudka
Urodzony(a)


Paweł Żmudka- sympatyk.

Wywiad

"Chłopiec z plakatu ciągle gra" -
dziennikpolski24.pl

Chłopiec z plakatu ciągle gra

Sylwetka. Na 60-lecie klubu trampkarz PAWEŁ ŻMUDKA napisał pamiętne hasło "Cracovia Pany". Od 28 lat mieszka koło Toronto.

- Była wiosna 1966 roku. Za chwilę miał się zacząć trening. Siedziałem na skrzyni naprzeciw wewnętrznego wejścia do sali gimnastycznej budynku Sokoła przy ulicy Manifestu Lipcowego.

Nagle na salę weszli nasz gospodarz, pan Mączyński, i mający w ręku aparat fotograficzny Jan Kurkiewicz. Rozglądnęli się i zawołali mnie - wspomina Paweł Żmudka, 10-letni wtedy (urodził się 25 czerwca 1956 roku w Krakowie) trampkarz Cracovii, dziś mieszkający koło Toronto. Jeszcze nie wiedział, że za chwilę stanie się bohaterem wydarzenia, dzięki któremu przejdzie do historii klubu. - Poszliśmy bocznym wyjściem na tyły siedziby klubu przed płot okalający boisko do piłki ręcznej przy ulicy Wenecja. Dostałem kredę i piłkę. Miałem napisać na płocie "Cracovia pany".

Gdy pisałem, pan Kurkiewicz robił mi zdjęcia. Dużo zdjęć. Z profilu, en face, z tyłu - mówi. "C RAC OVIA PANY" - napisał, niechcący wyraźnie oddzielając pierwszą od drugiej oraz czwartą od piątej litery i kreśląc zbyt duże O. - Wstydziłem się za literę O. Nie miałem ładnego pisma, do tej pory nie mam. A była jedna próba - tłumaczy.

W... czarnych spodenkach

Dlaczego to właśnie on został wybrany do akcji promocyjnej 60-lecia Cracovii, która posłużyła do wykonania bodaj najsłynniejszego plakatu w dziejach polskiego sportu?

Autorem plakatu był Jan Kurkiewicz, ceniony krakowski artysta - fotografik, grafik, malarz, drzeworytnik, kolekcjoner sztuki ludowej, miłośnik gór i Podhala. Urodził się w 1915 roku w Krakowie, zmarł tamże w 1973 roku.

- Na sali było więcej piłkarzy, ale Kurkiewicz wybrał mnie. Znałem go, bo był mężem pani Renaty, kierowniczki referatu biletowego w biurze Cracovii, w którym pracowała też moja mama Marta.

Pamiętam jej funkcję, bo potem przejęła ją mama. Pan Kurkiewicz znał ją i mnie. Byłem wtedy pierwszy raz na treningu z grupą starszych piłkarzy, w której byli między innymi Andrzej Turecki i Stanisław Kopijka, a którą prowadził Kazimierz Lalik (wychowawca kilku pokoleń piłkarzy - przyp.).

Jak na dziesięciolatka, byłem odważny, rezolutny. Może dlatego zostałem wybrany - dywaguje Żmudka. Odważnie przyznaje: - Miałem chęć napisać "Cracovia Pany, Wisła dziady", tak jak to robiłem wcześniej. Do tej pory żałuję, że tak nie napisałem.

Miał wtedy na sobie... czarne a nie - jak widać na plakacie - białe spodenki (kolorów biało-czerwonych getrów i koszulki klub nie zmienił).

Zapomniał o zdjęciu

Mały brzdąc nie zdawał sobie sprawy, w jakim celu pisze słynne słowa. - Wróciłem na trening i zapomniałem o tym - mówi. Nie zapomnieli o nim jednak klubowi włodarze, często wykorzystując "chłopca z plakatu" podczas różnych uroczystości, akademii i sportowych imprez.

- Pamiętam koncert, który prowadził Lucjan Kydryński, a występowali w nim między innymi Halina Kunicka oraz Krzysztof Cwynar. Piosenkarkom wręczałem kwiaty, a piosenkarzom wpinałem odznaki Cracovii. Gdy z kolei z okazji jubileuszu Cracovii otwierano wystawę, asystowałem przy przecinaniu wstęgi - opowiada.

Był na meczu jubileuszowym Cracovii z Wisła (2:1), rozegranym 11 września 1966 roku. Od "króla kibiców", fana Wisły Zygmunta Jaśki dostał bogato zdobioną malunkami piłkę.

- Wtedy taka piłka była na wagę złota. Moi koledzy chcieli jednak nią grać - ja zresztą też - i teraz jest zniszczona. Mam ją do dziś. Teraz żałuję, że wtedy nią zagraliśmy - nie kryje.

W klubie trenował do 12. roku życia. Dlaczego tak krótko?

- Byłem dobrze zapowiadającym się trampkarzem, pewnie dlatego trafiłem do starszej grupy, choć skończyło się chyba tylko na jednym treningu z nią. Uważam jednak, że mój talent został zmarnowany. Nie zawsze czułem się doceniany - mówi.

Sportowe rodzeństwo

Pochodził z usportowionej rodziny. Jego mama, która pracowała w Cracovii aż do emerytury, bardzo dobrze pływała, a ojciec Tadeusz, pracownik zakładów garbarskich, kibicował Garbarni. Jego siostra-bliźniaczka Zofia próbowała swoich sił w sekcji gimnastycznej Cracovii. Do dziś mieszka w Krakowie.

Brat Krzysztof - dziś profesor nauk medycznych, kierownik Kliniki Kardiologii Interwencyjnej Collegium Medicum UJ oraz prodziekan ds. studenckich na kierunku lekarskim i dietetyki Wydziału Lekarskiego CM UJ - też początkowo trenował gimnastykę. Potem szermierkę, m.in. pod okiem Tadeusza Friedricha, dwukrotnego medalisty olimpijskiego.

- Do dziś jestem dumny, że byłem jego uczniem. Przestałem trenować na początku liceum, bardziej ciągnęło mnie do książek - zaznacza. Przypomina sobie też wspólne zabawy hokejowe z bratem na lodowisku. Sprzęt dostali od rodziny z Kanady.

Do dziś jego brat grywa w przydomowym ogrodzie z mężem młodszej córki, Troyem, programistą komputerowym. Pan profesor uprawiał też turystykę górską. - Teraz na chodzenie po górach nie mam już czasu i kondycji - mówi. I dodaje: - Moja miłość do Cracovii jest ciągle żywa. Ale gdy przegrywa, serce drży i pojawia się ból. Jestem wtedy w stanie permanentnego cierpienia.

Kiedyś często chodził na mecze "Pasów", teraz rzadko. Ostatnio był na meczu hokeistów w play-off. Zaprzyjaźnił się z ich trenerem Rudolfem Rohaczkiem. Ceni sobie także znajomość z byłym szkoleniowcem piłkarzy Wojciechem Stawowym. Jego żona Jolanta, dziś bibliotekarka w IX LO, trenowała siatkówkę w Wiśle. - U wrogów - mówi pan profesor.

Taniec zamiast piłki

Pan Paweł po rozstaniu z Cracovią grywał w piłkę z kolegami ze SP nr 95, potem z "budowlanki" w Bielsku-Białej i w Krakowie (w Bronowicach).

Chciał jednak wrócić do swego klubu. Gdy był w czwartej klasie technikum, wybrał się do Parku Jordana na trening siłowy zespołu rezerw Cracovii. Zamiast jednak znowu być piłkarzem, został... tancerzem.

Po zajęciach spotkał się na stołówce z mamą, która powiedziała mu, że córka głównej księgowej w Cracovii przeczytała o naborze do Zespołu Pieśni i Tańca "Krakowiacy", organizowanym z okazji jego 25-lecia (powstał w 1951 roku). Chciała, by jej towarzyszył.

- Byłem bardzo zmęczony po treningu, ale ponieważ nigdy nie potrafiłem mamie niczego odmówić, poszedłem. W dużej sali budynku przy ulicy Meiselsa było mnóstwo osób. Choreograf, profesor Zbigniew Pieńkowski, był bardzo wymagający.

Z całej grupy do "Krakowiaków" dostałem się tylko ja! Po dziesięciu miesiącach znalazłem się już w pierwszym zespole - chwali się nie bez powodu. Tańczył w zespole przez około dwa i pół roku - w Polsce, Niemczech, Holandii. Był na wielu koncertach, spotkał dużo znanych postaci ze świata muzyki i kultury.

Ale najważniejsze dla niego okazało się spotkanie z Ewą, późniejszą żoną. Poznał ją na prywatce w Olkuszu, na którą poszedł sam, a ona przyszła z... jego kolegą ze szkolnej ławki w bronowickiej "budowlance". Pani Ewa jest absolwentką Technikum Poligraficzno-Księgarskiego w Krakowie. Pobrali się w 1979 roku w Krakowie.

Z trzema walizkami

Z wykształcenia jest technikiem urządzeń sanitarnych. W Krakowie prowadził firmę, świadcząc usługi budowlane w tym zakresie. Zdecydował się jednak wyjechać z kraju - do Kanady.

- Wyjechaliśmy w trosce o przyszłość dzieci. W Polsce nie było dla nich perspektyw - przekonuje. I dodaje: - Przyjechaliśmy do Kanady z żoną, nie znając języka, z dwiema córkami i trzema walizkami.

Za oceanem czekał na nich najmłodszy brat jego mamy, inżynier budownictwa Jerzy Janicki - kuzyn Stanisława Janickiego, autora najdłużej (1967-1999) nadawanego programu filmowego w historii polskiej telewizji pt. "W starym kinie". Ale początki pobytu na obczyźnie były trudne. Przez rok pracował - bardzo ciężko, jak zapewnia - na budowie. Potem złapał pracę w swoim zawodzie, ale pojawiła się recesja i stał się bezrobotnym.

Szczęście uśmiechnęło się do niego, gdy znalazł inne zajęcia - remonty instalacji grzewczych. Zajmuje się tym do dziś. Jego żona pracuje w przedszkolu. - Jestem zadowolony z decyzji o wyjeździe. Dzieci doskonale sobie radzą w Kanadzie - podkreśla z dumą. Wszystkie dzieci obu braci mają kontakt ze sportem przez większe lub mniejsze "s".

Córki pana Krzysztofa - Jadwiga (lekarka we Francji), Małgorzata (prawniczka w Krakowie) i Marta (studentka psychologii na UJ) - jeżdżą na nartach.

Córki pana Pawła - Aleksandra (absolwentka University of Western Ontario, pracująca w biurze prawnym w Toronto) i Joanna (kinesjolog, pracująca z osobami chorymi na Parkinsona) - pływały i trenowały karate (mają czarne pasy, druga młodzieżowy). Joanna grała też w piłkę nożną, reprezentowała barwy swego uniwersytetu.

- Ola wesele miała na Dominikanie. Razem z mężem prawnikiem ma dwie pięcioletnie bliźniaczki i jedną roczną córeczkę. Joanna, która ślub wzięła w kościele Piotra i Pawła w Krakowie, nie ma jeszcze dzieci - mówi... dziadek Paweł.

Znowu na boisku

Dziadek, który... wciąż gra w piłkę, choć za półtora miesiąca skończy już 59 lat. Zawsze lubił się poruszać, grywał w tenisa, koszykówkę, siatkówkę. Ale najdłużej gra "w nogę". Kiedyś jadąc samochodem, zobaczył grupę trenujących piłkarzy. Prowadził ich Polak. Zapytał go, czy znalazłoby się dla niego miejsce w zespole.

Rodak odparł, że ma aż 30 graczy, ale zadzwoni do niego w lecie. Zadzwonił. Pan Paweł przyjechał i w debiucie... strzelił cztery bramki. Tak się zaczęła jego kanadyjska przygoda z soccerem.

Grał w lidze oldbojów (jako stoper lub... napastnik). W drużynie było sześciu Polaków, a prowadził ją - z sukcesami - Holender. Potem stworzył z kolegami nowy, polski zespół. Początkowo im się nie wiodło, przegrywali mecz za meczem.

Gdy został grającym menedżerem, zaczęli odnosić sukcesy, zdobyli kilka pucharów. Prowadził też żeńską drużynę, w której występowała jego młodsza córka.

Przestał grać przed czterema laty, zajął się pomaganiem Aleksandrze w wychowywaniu wnuczek. Kilka tygodni temu wznowił jednak treningi. Wolny czas najchętniej dzieli na grę w piłkę i - to jego drugi ulubiony "konik" - słuchanie muzyki operowej oraz sakralnej. - Marzę, żeby kiedyś być w Metropolitan Opera w Nowym Jorku i na stadionie Camp Nou w Barcelonie - nie ukrywa.

Rzadko bywa w ojczyźnie, ale zdążył już odwiedzić nowy stadion Cracovii. Do kraju wybiera się w przyszłym roku - na jubileusz 110-lecia ukochanego klubu. On też będzie obchodzić jubileusz. Minie bowiem wtedy 50 lat, jak został słynnym "chłopcem z plakatu".
Jerzy Filipiuk
Źródło: dziennikpolski24.pl 9 maja 2015 [1]