1909-10-10 Cracovia - Kassai AC 2:2

Z WikiPasy.pl - Encyklopedia KS Cracovia
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Herb_Cracovia


pilka_ico
mecz towarzyski
Kraków, Błonia, niedziela, 10 października 1909, 15:30

Cracovia - Kassai AC

2
:
2



Herb_Kassai AC


Skład:
Lustgarten
Calder
Pollak
Wanicki
Jachieć
Zabża
Rysiak
Szeligowski
Gawędzki
Miller
Just

Ustawienie:
2-3-5

Sędzia: Mroczek

bramki Bramki
Jachieć
Just


Zapowiedź meczu

Opis meczu

Nowa Reforma

Relacja z meczu w dzienniku Nowa Reforma cz.1
Relacja z meczu w dzienniku Nowa Reforma cz.2
Wczoraj popołudniu rozegrał się na błoniach krakowskich match footballowy między przybyłą do Krakowa drużyną footballistów węgierskich z Koszyc "Kassai Athletikai Club" a krakowskim klubem "Cracovia I". Rozgłośna sława węgierskich mistrzów, mimo fatalnej niepogody, ściągnęła tłumy publiczności. "Kassai Athletikai Club" w kolorach biało-czarnych, stanął do walki w następującym ordynku: bramkarz: Hlavač, obrona: Stefàn i Krebl, pomoc: Beny, Styller i Ferete, napad: Bodnar H., Heric, Bodnar J., Klein i Kaiser. "Cracovia" grała w zwykłym składzie ze zmianą w napadzie zam. Szwarcera grał Olaf i w obronie grali pp. Calder i Pollak.

Wskutek ulewy teren zapasów zamienił się po większej części w błotniste kałuże, które uniemożliwiały akcyę grających. Upadki partnerów były ciągle na porządku dziennym. Gra przedstawiała się świetnie i była bardzo namiętnie prowadzoną. Węgierscy goście dali obraz niezwykłej inteligencyi i wysoko rozwiniętej techniki gry, którą cechowało doskonałe zgranie się i organizacya, świetna kombinacya i błyskawiczne tempo, w czem dotychczas "Cracovia" górowała nad walczącymi z nią klubami. "Cracovia", ku ogólnemu zdumieniu z brawurą dotrzymywała placu potężnym przeciwnikom. Ostateczny rezultat walki pozostał ku chlubie "Cracovii" nierozstrzygnięty i przedstawia się w stosunku 2:2. Jest to dla polskiej drużyny footballistów wielkim sukcesem i "Cracovia", wobec dotychczasowych rezultatów walki słusznie wybija się na pierwsze miejsce wśród polskich drużyn sportowych.

Przebieg gry przedstawiał się następująco: w pierwszych 6 minutach od rozpoczęcia gry zrobiła "Cracovia" Węgrom 1 bramkę a w 3 minuty później drugą. Do pauzy jednak drużyna węgierska zrównoważyła szanse zwycięstwa, robiąc krakowianom dwie bramki. Po pauzie "Cracovia" zdobyła jeszcze jeden punkt, który jednak jako z of saide'u sędzia unieważnił.

W grze odznaczyli się ze strony "Cracovii" przedewszystkiem bramkarz p. Lustgarten, którego niezrównana obrona bramki jest dla całej drużyny wielką podporą w zapasach. Dalej wspaniale walczyli jako backi pp. Calder i Pollak. Z drużyny węgierskiej każdy z partnerów znakomitą grą przedstawiał silną jednostkę bojową a szczególny podziw budziła taktyka i technika świetnego napadu w osobach pp. Bodnarów.

Źródło: Nowa Reforma nr 466 z 11 października 1909


Czas (relacja)

Relacja z meczu w dzienniku Czas cz.1
Relacja z meczu w dzienniku Czas cz.2
Relacja z meczu w dzienniku Czas cz.3
Zapowiedź spotkania „Cracovii" z „koszyckim klubem atletyków", sprowadziła wczoraj na Błonia, mimo deszczu, licznych widzów, przeważnie z pośród młodzieży, nie brakowało jednak i wielu starszych amatorów sportu, oraz i pań. Ciężkie chmury, unoszące

się nad Błoniami i deszcz, zmieniający się chwilami „z kapuśniaczka" w rzetelną ulewę, nie odstraszyły ciekawych, którzy obsiedli ławki pod parasolami, wyczekując na pojawienie się zapaśników.

O wpół do czwartej punktualnie zjawili się na boisku. Koszyczanie w czarno-białych kostiumach i zielonych czapeczkach, prowadzeni przez czerwono-białą grupę „Cracovii". Deszcz zmniejszył się na chwilę, sfotografowano gości węgierskich, poczem gwizdawka dała sygnał rozpoczęcia walki, śledzonej z napięciem przez widzów. – Po pierwszych zaraz starciach okazało się, że „Cracovia" była zbyt skromną, rezygnując z góry ze skutecznej walki ze znakomitym klubem węgierskim. Wprawdzie Koszyczanie okazali się wyśmienitymi graczami, lecz znany impet „Cracovii" i energia poszczególnych graczy nie ustępowała tym zaletom po stronie przeciwnej. W pierwszej połowie gry piłka znajdowała się raz po raz pod bramką węgierską i nie upłynęło kilka minut od zaczęcia, jak huczne oklaski obwieściły pierwszy sukces krakowskich graczy. Prawie bezpośrednio po tem zdobyła „Cracovia" drugą bramkę, co musiało podniecić gości węgierskich, gdyż przechodząc do dwukrotnego ataku, wrzucili dwa razy z rzędu piłkę w bramkę „Cracovii". Wtem odezwała się gwizdawka na half time. Nastąpiła pauza. Stosunek był 2:2.

Gra gości węgierskich okazała się tak co do kopania i chwytania piłki, jak co do sposobu podawania jej i kombinacji w grze, doprowadzoną do doskonałości. Piłka nigdy bez celu nie idzie; gdy gracz miał piłkę i prowadził ją przed sobą, należało z największą ostrożnością postępować, aby przeciwnika ubezwładnić. Kombinacya drużyny węgierskiej polegała przedewszystkiem na krótkiem podawaniu sobie piłki, na t. zw. „pasowaniu", przyczep zarówno napad, jak i pomoc zawsze była na miejscu. Tempem gracze koszysccy nie ustępowali naszym, a wiadomo, że tempo „Cracovii" należy do najszybszych, jakie wogóle w Krakowie można było widzieć. Jedno tylko można było znakomitej drużynie zarzucić, a mianowicie zbyt widoczne w dniu wczorajszym zapominanie o zasadzie gry spokojnej i niewykraczającej przeciw regułom. Temperament ich niejednokrotnie unosił – jak to sami po matchu przyznali.

Po pauzie deszcz puścił się z całą siłą. Teren, poprzednio już rozmokły, zmienił się w niektórych miejscach, zwłaszcza koło bramek w jedną wielką kałużę. Walczący padali co chwila na ziemię, nie ponosząc jednak żadnych uszkodzeń. Starcia były coraz gwałtowniejsze. Ataki były coraz energiczniejsze, obrona coraz zaciętsza. Piłka kilkakrotnie znajdowała się pod bramką »Cracovii«, chwytana zawsze przez wyśmienitego bramkarza, p. Lustgartena, jeżeli nie odrzucił jej zawczasu p. Calder, niezrównany w spokoju i »chytrości« gry. Mimo gwałtowności starć, nie przyszło do żadnego większego wypadku, aczkolwiek jeden z najlepszych graczy »Cracovii«, »Staszek« (pseud.), uderzony piłką w piersi, musiał na jakiś czas wycofać się z gry i odpocząć, zaś p. Calder potłukł się nieco.

Żadna z partyj nie mogła uzyskać bramki, aż wśród zapasów poczęło się ściemniać. Jeszcze kilka gwałtownych ataków z obu stron i czas przepisany upłynął, nie przynosząc żadnego rozstrzygnięcia. Drużyny zeszły z pola wśród owacyj dla wybitnych graczy. Co się tyczy spornej a z kolei trzeciej bramki którą „Cracovia" uzyskała w ciągu drugiej połowy gry, to zaznaczyć należy, że z powodu protestu drużyny koszyckiej sędzia jej nie uznał jako zrobionej z t. zw. off side'u.

Ze strony publiczności słusznie podnoszone skargi na młodzież szkół średnich, która w większej swej części zachowywała się niestosownie. Niejednokrotnie członkowie klubu i wiele osób poważnych i starszych zwracało uwagę młodzieży, że miejsca stojące są poza siedzącemi – lecz bezskutecznie. Tłoczeniu się temu trzebaby energicznie kres położyć.

"F."
Źródło: Czas nr 232 (wydanie wieczorne) z 11 października 1909


Czas (komentarz)

Komentarz do meczu w dzienniku Czas cz.1
Komentarz do meczu w dzienniku Czas cz.2
Piłka nożna stanowi w Krakowie jedną z najwybitniejszych gałęzi sportu, hoduje ją z zapałem młodzież, a i starsi emocyonują się nią do tego stopnia, że z zaparciem się siebie potrafią przesiedzieć na ławkach 1½ godziny na deszczu, byle nie stracić z oczu żadnego momentu z rozgrywanego "match'u". Dowiodły tego ostatnie zawody "Cracovii" z "Koszyckim Atletycznym Klubem", które bądź co bądź wykazały, że Kraków posiada sportsmanów, mogących stawić czoło nawet takim renomowanym graczom, jak drużyna węgierska. "Match" ten zasługuje tembardziej na uwagę, że "Cracovia" okazała tyle zgrania, pięknej kombinacyi i przytomności umysłów, iż bezwarunkowo może wynik 2:2 uważać za jedno z najpoważniejszych zwycięstw, jakie wogóle odniosła. Zwycięstwo to niewątpliwe bo choć oficyalnie nazywa się nierostrzygnięciem, jednak i trzecią bramkę, uzyskaną w ciągu drugiej połowy gry przez "białoczerwonych" mogą oni zapisać na swe dobro za dowód moralnej korzyści. Tu z uznaniem i zadowoleniem podkreślić należy krok gentelmenski i zwycięzców, gdy po trzeciej bramce, zdobytej przez p. "Staszka" pod koniec drugiej połowy gry, "białoczerwoni" oświadczyli sędziemu, że rezygnują na rzecz gości węgierskich z tego punktu, który już ogłoszono za zdobyty, byle tylko drużyna koszycka dalej grała. Węgrzy twierdzili bowiem, że bramkę zrobiono z off side'u. Jest to niemożliwe już z tego względu, bo piłkę raczej wepchnięto, niż wrzucono, wśród ścisku, kiedy tak napad jak i pomoc trzymały bramkę w oblężeniu. W tym momencie nie mogło być mowy nawet, żeby który z napastników "Cracovii" mógł być off side.

Kto był na match'u niedzielnym, musi przyznać, że "Cracovia" grała naprawdę i kombinowała tak, że nawet przygodnemu widzowi celowość kombinacyi była zrozumiałą. Napad "białoczerwonych", któremu zawsze dużo można było zarzucić, (przypomnijmy "match" z "Wisłą") zrehabilitował się najzupełniej. Jedynie środek pozostawia wiele do życzenia. Kto widział np. grę p. Lockera w "match'u" "Cracovii" przeciw "Czarnym" ze Lwowa, ten przekonał się, jak ważne zadanie ciąży na środkowym napastniku i jak jego gra może zepsuć największe wysiłki napastników skrzydłowych i łączników.

Co prawda, łatwo stawiać żądania. Ale należy zapytać, jak nasi domorośli sportsmani mają nauczyć się tego wszystkiego, czego potrzebują, kiedy u nas to wszystko, co umieją, jest ich własnym, na domysł, dorobkiem. Lwów miał trenera ze "Slavii" zarz w początkach rozwoju sportu piłkowego, a w Krakowie uczono się gry od drużyn lwowskich i innych już podczas matchu.

Teraz druga kwestya. Sport każdy, zatem i footballowy, a zwłaszcza match, pociąga stosunkowo wielkie koszta, które klub pokryć musi ze wstępów i ze składek. Przy krakowskich dochodach o sprowadzeniu trenera nie może być mowy. Na ten niezbędny wydatek potrzeba znaczniejszej kwoty, a młodzież nasza własnemi siłami zaledwie zdobyć się może na potrzebne rekwizyta. "Sekcya sportowa" krajowego Związku Turystycznego kiedyś zastanawiała się nad sprowadzeniem trenera do Krakowa, ale na seryo tych intencyj "Sekcyi Sportowej" nie mógł brać nikt, kto wiedział, jakie stosunki w Związku turystycznym panowały.

Boisko! Cóż konieczniejszem może być dla sportu jak plac sportowy. Nie od dziś młodzież krakowska doprasza się o miejsce dla zabaw ruchowych. Popędliwi krytycy wyrażają się z naganą o gminie m. Krakowa, że nie wydzieliła z gruntów pofortyfikacyjnych jakiegoś kawałka pod plac budowy. Park Dra Jordana wymiarem i jakością boisk nie odpowiada dziś zupełnie potrzebom i konieczności, nierówne podmiękłe Błonia stały się ośrodkiem ruchu sportowego, zabaw, ćwiczeń i gier młodzieży. I słuszne byłoby oburzenie na gminę, gdyby nie to, że, jak się dowiadujemy, prezydyum miasta jeszcze na wiosnę wystosowało do krajowego Związku turystycznego pismo z wezwaniem, aby Związek, względnie jego "Sekcya Sportowa" (dziś już nie istniejąca), porozumiała się z prezydyum miasta co do placu na boiska sportowe. Na to wezwanie Związek Turystyczny do dziś dnia nie odpowiedział ani nie powiadomił gminy, że obecnie zająć się budową placu sportowego nie może, bo kluby, które w skład jego Sekcyi Sportowej wchodziły, już dawno się usamodzielniły.

"F."
Źródło: Czas nr 236 (wydanie wieczorne) z 15 października 1909


Nowiny

Relacja z meczu w dzienniku Nowiny cz.1
Relacja z meczu w dzienniku Nowiny cz.2
Boisko na Błoniach otaczał wczoraj mur ludzkich postaci. Wewnątrz po rozmokłem błocie biegają we wszystkie strony rozognieni, rozwścieczeni piłkarze. Wśród publiczności nerwowe napięcie. Przeciwnikami naszych Krakowiaków są "mistrze północnych Węgier", jeden z najpotężniejszych klubów węgierskich. Dotychczas z polskich drużyn nie tylko żadna ich nie przewyższała, ale im nawet nie dorównała. Najlepszy lwowski klub dostał od nich w skórę. A jednak, patrząc na zapasy naszej drużyny, czuło się, że ci Węgrzy tu w Krakowie nie tacy straszni. Nasi nie ustępują im niczem: ani szybkością biegu, ani siłą rzutów, ni ich celnością, jak również nie mniej dobrze przewalają na ziemię przeciwnika, jak i Węgrzy. Tem się Węgrzy popisywali: tak brutalnie odpychali, kopali i szaleli, że w tem mogli im sprostać tylko takie na schwał chłopy, jacy są w "Cracovii". A jednak dwóch z nich na chwilę popadło w omdlenie: p. Szeligowski, trafiony piłką w piersi, padł na ziemię, na szczęście poczęto go cucić, ale jakiś czas nie brał udziału w grze. Następnie p. Calder, pochyliwszy się w chwili rzutu nad piłką, otrzymał w potyliczną część głowy kopnięcie obcasem i stracił na chwilę przytomność. Ocucony, grał dalej. Jeden z Węgrów również na jakiś czas wskutek kopnięcia był niezdolny do walki. Im silniejszymi strumieniami lał deszcz, tem zawzięciej walczono. Zachowanie się publiczności wobec Węgrów było zimno grzeczne. Nie szczędzono im oklasków, ale dość skąpo. W niektórych momentach gra zmieniała się w huragan pędzących z wściekłością ku sobie graczy. Entyzyazm wznieciła dzielność "Cracovii": po 6 minutach od czasu rozpoczęcia gry zrobiła "Cracovia" Węgrom 1 bramkę, w 3 minuty potem drugą. Dopiero Węgrzy przed pauzą zrobili również dwie bramki, ale w znacznie dłuższych odstępach czasu. Po pauzie zrobiła "Cracovia" Koszyczanom bramkę, którą Węgrzy uważali za zrobioną z "of saide'u", na co "Cracovia" zgodziła się, jak jednak sędzia, p. Mroczek, orzekł, bramka była zrobiona według wszelkich reguł. Z grzeczności tylko wobec złych min Węgrów uznał ją za nieważną. Do końca gry został stosunek 2:2, wobec czego partya nierozegrana, ale właściwie przewaga była po stronie "Cracovii". "Cracovia" wobec tego jest pierwszym klubem w Galicyi. Węgrom za ich grę należy oddać rzetelne pochwały, grali dzielnie, równo, z rozmysłem i planem. Tosamo trzeba powiedzieć o ich polskich przeciwnikach.

K-er.
Źródło: Nowiny nr 232 z 12 października 1909